Piłka jest okrągła a bramki są dwie.

>> Strona główna

SYLWETKA

>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz

POSCRIPTUM

>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki

W NASZYCH OCZACH

>> Fotografie

>> Wywiady
>> Artykuły

>> Księga gości

>> Kontakt

 


Na zielone boiska...

sobota, 3 czerwca 2006

Schodzi ze sceny w ciszy, wchodzi na zielone boiska raju... - tak żegnał Pana Kazimierza Górskiego ksiądz Adam Zelga, proboszcz jednej z ursynowskich parafii, zaprzyjaźniony z wieloma sportowcami.

W takich chwilach jak msza żałobna tak łatwo o banał, patos, łatwo o mówienie zbyt wielu słów, które, owszem, wyciskają łzy, ale niczego nie wnoszą. Wszyscy ci, którzy żegnali Trenera w katedrze polowej Wojska Polskiego, byli powściągliwi i lakoniczni. Tacy jak być powinni w takim momencie. Smutek i żal, ale jednocześnie spokój i atmosfera zadumy. Śp. Kazimierz Górski nie lubił nikogo męczyć swoją osobą i z pewnością nie chciałby, aby ktoś zbyt długo mówił na jego temat. Nawet specjaliści od nowomowy i zdań pełnych frazesów, czyli politycy, potrafili powściągnąć swe gadulstwo. Prezydent Lech Kaczyński zakończył swe wystąpienie: "Polsce takich ludzi potrzeba, takich nigdy nie ma wielu”. Premier Kazimierz Marcinkiewicz: ,,Mało jest ludzi, którzy łączą, a nie dzielą, których wszyscy kochają...”.

Gdyby żył, jeszcze raz pojechałby na mundial. Pokibicować reprezentantom Polski, wesprzeć ich w najważniejszej piłkarskiej próbie. Reprezentanci Pawła Janasa zapewnili go w specjalnym liście, że ,,nie będzie się wstydził naszej gry podczas mistrzostw świata”. Pan Kazimierz potrafił być i serdeczny, i jednocześnie surowy, ale jedno jest pewne: w każdej, nawet najcięższej, najbardziej niewdzięcznej próbie był z nimi. Warto też o tym pamiętać w te przedmundialowe dni. Dni już bez Niego...

zw.com.pl

 
Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.