Piłka jest okrągła a bramki są dwie.

>> Strona główna

SYLWETKA

>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz

POSCRIPTUM

>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki

W NASZYCH OCZACH

>> Fotografie

>> Wywiady
>> Artykuły

>> Księga gości

>> Kontakt

 


Górski, Lato, Boniek i inni

czwartek, 11 maja 2006

W piątek wieczorem Polska rozpoczęła siódmą przygodę z finałami piłkarskich mistrzostw świata. Sześć dotychczasowych dostarczyło wielu wrażeń, emocji, wzruszeń i dramatów. Nie brakowało pięknych zwycięstw, porywających pojedynków, ale i dotkliwych porażek, o których wszyscy chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Kilka wydarzeń przeszło do legendy, wspominamy o nich do dziś i wspominać będziemy zawsze. Jak będzie teraz? Czy rozpoczęty właśnie mundial w Niemczech będzie dla Biało-Czerwonych udany? Co będziemy o nim mówić za lat dziesięć, dwadzieścia?

Wilimowski - sam przekreślił legendę
Po raz pierwszy Polska wystąpiła na mistrzostwach świata w roku 1938. Rozegrała nań tylko jeden mecz, przegrywając z Brazylią po dogrywce 5:6. Już sam wynik sugeruje jednak, jak wspaniałe i niezwykłe to było widowisko. Jak dramatyczne. Bohaterem Brazylii był legendarny Leonidas, który zdobył trzy bramki. Ale i jego wyczyn pozostał w cieniu kapitalnego Ernesta Wilimowskiego, który bramkarza rywali pokonał aż cztery razy! Nigdy wcześniej żaden piłkarz na mundialu nie zdobył tylu goli w jednym meczu. Nigdy później tylu bramek nie strzelił gracz drużyny pokonanej. W tym momencie nic nie stało na drodze Wilimowskiego do legendy. Mógł znaleźć na stałe swe miejsce w kronikach, jako piłkarz wyjątkowy i wielki. Tym bardziej że talent potwierdzał co chwilę. W 22 meczach reprezentacji Polski zdobył 21 bramek. Tuż przed wybuchem II wojny światowej w niezwykły sposób odwrócił losy pojedynku Polska - Węgry w Warszawie: trafił trzy razy, wywalczył rzut karny i nasi wygrali 4:2, mimo że przegrywali już 0:2. W ligowym meczu Ruchu Chorzów z Unionem-Touring Łódź (12:1) zdobył aż dziesięć goli. Mógł być legendą, ale sam stanął na jej drodze.
Po wybuchu II wojny światowej przyjął obywatelstwo III Rzeszy i w jej barwach kontynuował karierę sportową. W latach 1941-1942 osiem razy wystąpił w reprezentacji Niemiec, zdobywając dlań 13 goli.

Wielki generał, wielcy żołnierze
Na kolejny start w mistrzostwach świata polscy piłkarze czekali bardzo długo, aż do roku 1974. Cierpliwość się jednak opłaciła, bo do Niemiec pojechała najwspanialsza drużyna w historii naszego futbolu. Miała też największego trenera w dziejach, a ta mieszanka musiała zaowocować czymś niezwykłym. Zostaliśmy trzecią drużyną świata, czego przed wyjazdem na mundial nie spodziewał się nikt. Ale w tym sukcesie nie było przypadku. Polska grała bowiem kapitalnie, wnosząc do światowej piłki powiew świeżości i coś zupełnie nowego. Kazimierz Górski okazał się generałem wręcz genialnym, nie bał się podejmować ryzykownych decyzji, fantastycznie reagował na boiskowe wydarzenia. Postawił na Andrzeja Szarmacha, którego nominacja na mundial była dla wielu kontrowersyjną. Szarmach odpłacił pięcioma golami, z których ten z meczu z Włochami jest jednym z najpiękniejszych w dziejach naszej piłki. Górski już za życia stał się legendą, ale przeszli do niej i jego podopieczni. Grzegorz Lato został królem strzelców imprezy, z siedmioma bramkami na koncie. Jan Tomaszewski jako pierwszy bramkarz obronił na mistrzostwach dwa rzuty karne. "Rogal" Kazimierza Deyny z pojedynku z Italią zdawał się być wręcz nierealny.
Legendą jest także "mecz na wodzie" w półfinale mistrzostw, przegrany z Niemcami 0:1. Do dziś zastanawiamy się, co by było, gdyby nie deszcz, który zamienił murawę w grzęzawisko. I pewnie zastanawiać się będziemy zawsze. Polska nigdy nie była tak blisko mistrzostwa świata i nigdy nie była najlepszą drużyną mistrzostw. Wówczas była.
Cztery lata później w Argentynie nadzieje były równie wielkie, ale skończyło się na miejscu 5.-6. Dziś uznalibyśmy je za rewelacyjne, wtedy były porażką. Nasi jedyny raz wystąpili w meczu otwarcia mistrzostw, remisując 0:0 z Niemcami. A pamiętamy... niewykorzystany rzut karny Kazimierza Deyny. To wręcz ironia. Jeden z najlepszych polskich piłkarzy w dziejach w setnym występie w narodowych barwach nie pokonał bramkarza Argentyny z rzutu karnego, a mógł być to moment przełomowy całego mundialu. Deyna spudłował przy stanie 0:1, później rywale strzelili nam jeszcze jedną bramkę. Co by było, gdyby "jedenastkę" wykorzystał? Czy nasi zdołaliby awansować do najlepszej czwórki turnieju?

Dwa mundiale Piechniczka
W 1982 r. w Hiszpanii nasi po raz drugi zostali trzecią drużyną świata. To był sukces wielki, będący chwilą wytchnienia i nadziei dla Polski przeżywającej swe dramatyczne i tragiczne dziejowe losy. Podopieczni Antoniego Piechniczka jechali do Hiszpanii pełni wiary, ale po dwóch bezbramkowych remisach z Włochami i Kamerunem nastroje były takie sobie. Gdy nie padł gol i w pierwszej połowie decydującego starcia z Peru, humory były wręcz minorowe. Ale nasza reprezentacja miała charakter. Po przerwie zdobyła pięć (!) goli, wygrała aż 5:1. To było niezapomniane 45 minut! A potem był wspaniały mecz z Belgią i trzy wyjątkowej urody gole Zbigniewa Bońka. Do dziś możemy je oglądać w nieskończoność. Ale pamiętamy i ostatnie chwile z kolejnego meczu Biało-Czerwonych, z ZSRS. Przy stanie 0:0, dającym nam awans do półfinału, w narożniku boiska piłkę trzymał i trzymał (i trzymał...) Włodzimierz Smolarek, nie pozwalając przejąć jej rywalom. Czas, zwycięski dla Polaków, tymczasem płynął. A na sam koniec był wygrany z Francuzami pojedynek o trzecie miejsce. Nasi znów byli w trójce najlepszych, i to z trzema graczami pamiętającymi sukces sprzed ośmiu lat - Latą, Szarmachem i Władysławem Żmudą.
W 1986 r. Polacy wystąpili na mundialu w Meksyku. Po raz drugi drużynę prowadził Antoni Piechniczek, ale tym razem nasi sukcesów nie zanotowali. Wygrali tylko jeden mecz, z Portugalią, po golu Smolarka. Poza tym dotkliwie ulegli Anglii 0:3 po trzech trafieniach Gary'ego Linekera, a w 1/8 finału Brazylii aż 0:4. Paradoksalnie to ostatnie starcie było w naszym wykonaniu naprawdę... dobre, przy stanie 0:0 po strzałach Polaków piłka dwa razy trafiła w części składowe brazylijskiej bramki. Gol jednak nie padł, a rywale to wykorzystali.
Po meksykańskich mistrzostwach - ocenionych w kraju nie najlepiej - Piechniczek i Boniek wyrazili zdanie, iż na kolejny awans na mundial Polska czekać będzie długie lata. Okazało się, że mieli rację. Niestety.

Obietnice Engela
Szósty mundial z Polakami miał miejsce w 2002 r. Ambicje było ogromne, trener Jerzy Engel obiecywał niestworzone rzeczy, część jego podopiecznych nosiło głowy ponad chmurami, jakby byli już mistrzami świata, a tymczasem skończyło się na upokorzeniu. Polska w beznadziejnym stylu (właściwie bez niego) przegrała z Koreą Płd. 0:2, potem z Portugalią 0:4. Popełniający błąd za błędem Engel na ostatni mecz z USA zmienił ponad pół składu i... rezerwowi pogrążyli trenera. Zagrali bowiem świetnie, wygrali 3:1, a amerykański szkoleniowiec Bruce Arena nie mógł się nadziwić, że wcześniej Engel nie stawiał na tych graczy...
Jest rok 2006. Polacy rozpoczęli już przygodę z kolejnym mundialem. Siódmym w dziejach. Jaki będzie? Czy wspominać go będziemy po latach jako turniej sukcesów, miłych niespodzianek? Czy Maciej Żurawski, Jacek Krzynówek, Euzebiusz Smolarek (syn Włodzimierza), czy Artur Boruc staną się częścią legendy polskiej piłki? Odpowiedzi poznamy już wkrótce.

naszdziennik.pl

 
Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.