|  >> Strona główna 
 SYLWETKA
 
 >> Dziecięce lata
 >> Grać? Nie grać?
 >> Powojenne lata
 >> Trener Orłów
 >> Nowe Wyzwania
 >> Czasy wielkich zmian
 >> Ambasador futbolu
 >> Ostatni mecz
 
 POSCRIPTUM
 
 >> Wydarzenia
 >> im. Kazimierza Górskiego
 >> Księgarnia
 >> Linki
 
 W NASZYCH OCZACH
 
 >> Fotografie
 
 >> Wywiady
 >> Artykuły
 
 >> Księga gości
 
 >> Kontakt
 |  | 
     
 
   
		 
 Dudek zdrowy, ale ma trudniej niedziela, 26 mrca 2006  Mundialowy problem Jerzego Dudka (ławka Liverpoolu) wciąż trwa. Zawodnik z pola może i rok pauzować, a potem "na świeżości" błysnąć w wielkim turnieju. Inaczej jednak wygląda to w odniesieniu do bramkarzy. U nich regularna gra i tak zwane czucie piłki mają szczególne znaczenie. 
 Tym niemniej nawet w naszym futbolu znane są przypadki efektownych powrotów bramkarzy po sporej przerwie w występach. Przecież Aleksander Kłak w marcu 1992 doznał w Danii groźnej kontuzji barku, wykurował się dopiero na turniej olimpijski w Barcelonie i po czteromiesięcznej absencji bronił świetnie. Przed igrzyskami trzy edycje później trener Edward Klejndinst wystawiał Tomasza Kuszczaka, choć ten w berlińskiej Herthcie regularnie grzał ławę. "Nie mogłem pomijać Tomka, ponieważ na treningach poprzedzających kolejne mecze prezentował się zdecydowanie najlepiej spośród powoływanych bramkarzy" - uzasadnia Klejndinst. Jeśli ktoś powie, że to zaledwie futbol młodzieżowy, że Kłaka czymś tam faszerowano - pamiętamy przecież ówczesną hecę z testami dopingowymi - to służę przykładem z najwyższej półki. Wspaniały bramkarz i turniej rangi mistrzostw świata.
 
 8 miesięcy przerwy
 Otóż mało kto dziś to pamięta, ale przecież Jan Tomaszewski na finały mistrzostw świata 1974 wcale nie jechał jako nasz pierwszy bramkarz. Numer 1 dostał najpierw Zygmunt Kalinowski, a po pamiętnej korekcie - Andrzej Fischer. Bo "Tomek", choć był bohaterem z Wembley, w marcu 1974 nabawił się poważnej kontuzji kolana i opuścił szereg ligowych meczów ŁKS Łódź w tamtej rundzie wiosennej. Kiedy kadra miała sprawdziany, on siedział w Ciechocinku i taplał się w borowinowym błotku.
 
 Po pamiętnym Wembley, czyli po 17 października 1973, następny raz w oficjalnym meczu reprezentacji Tomaszewski wystąpił dopiero już na mistrzostwach świata, 15 czerwca 1974 przeciw Argentynie, a więc po aż ośmiomiesięcznej przerwie!
 
 Mecz w Irlandii, rozegrany cztery dni po Wembley, uciekł "Tomkowi" dlatego, że miał prawo odpocząć po swym życiowym występie, tym bardziej że był mocno poobijany. W tej sytuacji trener Kazimierz Górski postanowił sprawdzić rezerwistę Kalinowskiego. Natomiast w kwietniowym meczu z Belgią w Liege znowu bronił Kalinowski (w rezerwie pozostawał Piotr Mowlik), gdyż Tomaszewski w najlepsze się kurował. Nie był też jeszcze w pełni zdrowy, kiedy w połowie maja 1974 biało-czerwoni w Warszawie pokonywali Greków. W pierwszej połowie zatem zagrał Fischer, po zmianie stron - Kalinowski.
 
 Na szczęście zdążył
 Górski jednak zdecydował się włączyć Tomaszewskiego do 22-osobowej kadry na mistrzostwa. Janek na zgrupowaniu w Zakopanem miał wespół z Hubertem Kostką indywidualny cykl zajęć. Kiedy wszyscy inni ćwiczyli w grupach, on w pocie czoła nadrabiał zaległości. Do bramki wskoczył dopiero podczas ostatnich sprawdzianów. W kontrolnych meczach z Ligą Węgierską, Anderlechtem Bruksela i Malagą bronił po połówce.
 
 Na szczęście zdołał odzyskać wielką formę, choć jeszcze przed inauguracyjnym meczem na mistrzostwach z Argentyną nie było pewne, że Jan Tomaszewski stanie między słupkami. Ale jak już stanął, to spisywał się rewelacyjnie. Jako pierwszy w jednym turnieju mistrzostw świata obronił dwa karne, wraz z Niemcem Seppem Maierem i Szwedem Ronniem Hellstroemem uplasował się w pierwszej trójce bramkarzy Weltmeisterschaft '74, nasza drużyna zajęła tam wspaniałe trzecie miejsce.
 
 Psychika 50 procent
 Czy to wszystko dobrze rokuje Dudkowi? Zdaniem samego Tomaszewskiego, niekoniecznie: - Bo jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy moją sytuacją wtedy a Jurka obecną. Ja walczyłem z kontuzją, ale de facto byłem pierwszym bramkarzem kadry, chodziło tylko o to, bym zdążył na czas. Natomiast Dudek grzeje ławę w Liverpoolu, jest tam numerem 2. Choć na zdrowie bynajmniej nie narzeka - nie gra. To jest właśnie najgorsze, ponieważ niszczy mu psychikę. A psychika u bramkarza znaczy o wiele więcej niż u zawodników z pola, powiedziałbym, że wpływa nawet na 50 proc. całości. I na tym polega różnica między Tomaszewskim z 1974 r. a Dudkiem z 2006. Ja miałem pewność, że jeśli się wykuruję i złapię formę, to zagram. A Jurek tej pewności nie ma, ba - nie ma nawet okazji, by sprawdzać i kontrolować swą formę...
 
 trybuna
 |  |